piątek, 4 lutego 2011

Mam chłopaka Ślązaka...

Kolejna z jakże ciekawych historii dotyczących knajpianych wizyt pewnej wegetarianki: kiedy mój chłopak mieszkał jeszcze w Katowicach, bąknęłam, że mógłby mnie zabrać do jakiejś tradycyjnej knajpy. Wiedziałam, że nie zjem rolady, że karminadel nie dla mnie, że pominę żurek z kiełbaską, ale miałam nadzieję, że coś tam dla mnie jednak będzie, skoro lubię modrą kapustę i kluski śląskie.
Pierwsza wątpliwość przyszła, gdy okazało się, że knajpa nazywa się "myśliwska". Druga, gdy zobaczyłam na ścianach smętnie patrzące łebki jakichś biednych zwierzątek. Trzecia, gdy przeczytałam menu. Otóż były tam: dania z wieprzowiny, dania z wołowiny, dania z drobiu i dania inne. Ha! - myślę sobie, "dania inne"! To tu w różnych karczmach i zagrodach znaleźć można pierogi, kluski i sadzone jajka. Patrzę, patrzę, a pierwsza pozycja "inna" brzmi: gulasz. Trochę mi wtedy, przyznam, rączki opadły, ale niezrażona, poprosiłam panią o kluski śląskie i kapustę, nie zastanawiając się już nad tym, czy w kapuście nie ma przypadkiem smalcu i czy sosik nie będzie pieczeniowy.
Na Śląsku sobie więc nie pojadłam (na szczęście w Kato jest Dobra Karma www.dobrakarma.com ), a kluski śląskie zrobiłam chłopakowi z przepysznym sosem grzybowym.

Przepis na kluski jest najprostszy na świecie (czego dowiedziałam się z bloga White Plate): na 4 części ugotowanych, utłuczonych ziemniaków, 1 część mąki ziemniaczanej. Ugniatamy, formujemy kulki, robimy słynną dziurkę, gotujemy i gotowe! Sos zrobiłam z pieczarek i suszonych grzybków (w sezonie, wiadomo, lepsze świeże), podsmażonych z cebulką na oleju, zaprawionych śmietaną, przyprawionych odrobiną soli, dużą ilością pieprzu i natką pietruszki. Do tego podałam marchewkę uduszoną w maśle z odrobiną cukru, soli i koperku.
Kolejny krok na drodze przekonywania tradycjonalistów, że wegetarianizm to nie tylko tofu i quinoa, ale też tradycyjne, polskie smaki;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz